Kategorie
Aleksander Skrzypek

Co się dzieje w Waszyngtonie?

Od kilku miesięcy cała Ameryka pochłonięta była kampanią wyborczą. Z tegorocznymi wyborami wiązane były wielkie nadzieje. Wielu pełnoletnich obywateli USA stanęło przed ważnym wyborem – konserwatywny (i lekko nieokrzesany) Trump, czy postępowy (i trochę starszy) Biden? Dla wielu Amerykanów starcie to było kwintesencją walki dobra ze złem. O tym wydarzeniu huczał cały świat. Mimo, że teoretycznie poznaliśmy już zwycięzcę, w Polsce nadal codziennie pada proste pytanie (z nie tak prostą odpowiedzią):

O co właściwie z tym wszystkim chodzi?

System Wyborczy

Chyba każdy człowiek na Ziemi był świadomy faktu, że 3 listopada 2020 roku w Stanach Zjednoczonych miały miejsce wybory prezydenckie, a głównymi kandydatami do walki o ten urząd byli obecny prezydent Donald Trump z partii republikanów oraz Joseph Biden z partii demokratów. Jednak nie każdy już wie, jak działa system wyborczy – a także nie wszyscy zdają sobie sprawę z faktu, że poza wyborem nowej głowy państwa, lud decydował też o elekcji członków izby reprezentantów i senatu. Są to dwie izby kongresu, mającego podobną rolę do polskiego parlamentu, czyli sejmu i senatu. Cały system jest zupełnie wyjątkowy – Stany Zjednoczone są jedynym krajem na świecie, w którym występuje taki model elekcji. Polega on na wybieraniu głównych urzędów państwowych przez kolegium elektorów. Każdy z 50 stanów ma przypisaną liczbę elektorów, na których głosują obywatele. Ogólnie jest ich 538, a do wygrania potrzebna jest minimalna liczba 270, czyli, po prostu, większość. Głosowanie w stanie wygląda tak, że kandydat, który zdobędzie przynajmniej 1 głos więcej, zgarnia całą pulę elektorów. Dajmy na to przykład tegorocznych wyników z Georgii – Joe Biden przekonał jedynie 10 tysięcy więcej wyborców (0,2 pp), jednak na skutek tej małej przewagi zgarnął wszystkie 16 głosów elektorskich. Oznacza to, że wybory w USA nie są powszechne. Może zdarzyć się taka sytuacja, że zwycięski kandydat otrzyma całościowo mniejszą liczbę głosów, niż przegrany. Taka sytuacja miała miejsce w 2000 roku (George W. Bush vs. Al Gore) oraz w poprzednich wyborach w 2016 (Donald Trump vs. Hillary Clinton).

Obecna Sytuacja

Joe Biden już oficjalnie został ogłoszony zwycięzcą plebiscytu. Będzie on 46. Prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ale czy na pewno? Jak by to pomarańczowy miliarder powiedział: „Uznam każdy wynik wyborów, o ile je wygram”. Jak obiecał, tak i czyni. Trump poza samym krzykiem, że wybory zostały sfałszowane, poszedł ze swoją porażką do sądu najwyższego, a jego sprawa ma zostać rozpatrzona w najbliższym czasie. Chodzi dokładnie o głosy oddane w sposób korespondencyjny, które według republikanina zostały liczone nieuczciwie. Ma rację, czy tylko się ośmiesza? Czas pokaże… Nic jednak obecnie nie wskazuje na to, żeby obecny prezydent utrzymał stanowisko. Czy to dobrze, czy też źle? Narazie możemy tylko gdybać – zweryfikuje to dopiero historia.

Dlaczego Trump przegrał?

Sama kampania prowadzona była bardzo ostro i żaden z kandydatów nie uciekał się do półśrodków. Zwolennicy republikanów i demokratów, jak to zawsze co 4 lata, toczą wojnę ideologiczną, która – mimo końca wyborów – jeszcze się nie zakończyła. Republikanie nie zaaprobowali oficjalnych wyników i będą walczyć tak długo, aż… im się to nie znudzi. Trump to niezwykle intensywny i bezpośredni polityk. Jest on albo popierany za swoje liberalne poglądy gospodarcze oraz wyraźne, bardzo pragmatyczne spojrzenie na świat, albo nienawidzony za swą politykę społeczną, która – trzeba przyznać – nawet nie starała się trzymać w ryzach poprawności politycznej. USA zostało podzielone praktycznie na pół. Na ulicach sytuacja była gorąca. Nie można powiedzieć, że Biden zdobył taki elektorat przez swoją charyzmę, gdyż ewidentnie mu jej brakuje. Powodem jego poparcia był raczej sam fakt, że nie jest on Trumpem – co, jak można zobaczyć po oficjalnych wynikach wyborów, okazało się dla ogromnej grupy ludzi wystarczająco dobrym argumentem. Ostatecznie różnica między kandydatami w niepewnych stanach była minimalna. Osobą, która mogła namieszać w ostatecznych wynikach, była Jo Jorgensen. Kandydatka partii Libertarianów, łączącą wolnościowe spojrzenie na gospodarkę Trumpa i liberalną myśl społeczną Bidena, zdobyła w skali kraju 1,2% (1.7 mln głosów). Jej kandydatura mogła bezpośrednio wpłynąć na stanowe wyniki – finalnie jednak tak się nie stało. Teraz pozostaje nam tylko pogodzić się z emocjami spowodowanymi zwycięstwem Joe Bidena… albo nie?

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s